D-DAY IV

Imprezka zapowiadała się przednio. Dzień wcześniej okazało się, że Sławcio nie może jechać, lipa straszna, Patryk też odpuścił. Tę nieodżałowaną stratę wspólnie i porozumieniu, łącząc się w bólu, wraz z Kamilkiem, utopiliśmy w kilku drinkach. Nie było już też czasu na organizację transportu, co zaowocowało kolejnymi drinkami w coraz smutniejszej atmosferze. Jednak koło 3 lub 4 w nocy wyszło, że jest ratunek. Dojazd komunikacją miejską i PKS dalekiego zasięgu.

Lekko zaspany i zmęczony o godzinie 6 z godzinnym opóźnieniem, odjechaliśmy z Kamilkiem w kierunku Rolantowic i egzotycznych misji, które już na nas czekały. Kamil jako bardziej rozmowny nawiązał kontakt z kolegami z końca świata (Poznań), którzy też korzystali z dobrodziejstw naszej polskiej siły transportu.

Szmoc i jesteśmy na miejscu. Zamieszanie. Rejestracja. Ustawianie ludzi, szpejowanie. W końcu apel i odprawa. Widzę, ze rys historyczny tamtego wydarzenia ogarnął wielu uczestników, którzy żywcem wzięci z okresu II wojny światowej zacnie przybrali charakterystyczny ubiór i uzbrojenie. Stety – niestety stanieliśmy w szykach niemieckich, ale trudno, liczy się wojna. Wiem, że odnoszę się historycznie do bardzo tragicznych wydarzeń, które odcisnęły piętno na dalszej historii, ale może to właśnie jest sposób na upamiętnienie tamtych wydarzeń.

Nasz dowódca godnie zarządzał całą hołotą ubrany w elegancki mundur „niemieckiego oficera”, wyposażony w lornetkę oraz Radiooperatora. Ja z braku innych głosów i swoim dzielnym charakterem objąłem dowództwo nad 3 plutonem. Moim zastępcą został jak nikt inny Deadmaster, wojak jakich mało.

Nasze pierwsze zadanie to zająć działo nr 3 (wiem same 3) oraz wesprzeć pluton 1. Wysłałem więc swojego zastępcę na wzgórze, a ja przyjąłem działania defensywne. Rozlokowałem ludzi w strategicznych perymetrach, uzbroiłem się w cierpliwość. Moim kompanem do rozmów został DziadekMarek oraz Radiooperator. Moi ludzie zaczęli narzekać na brak zajęcia, a minęło może 10 – 20 minut od rozpoczęcia działań. Wygłosiłem wiec mowę i zasiałem im ziarno odwagi. 😛

Po 30 minutach fabularnie na nasze pozycje zostali zesłani alianccy spadochroniarze, w sile nas przewyższającej. Broniliśmy się dzielnie do ostatniego żołnierza, zadając wrogowi ciężkie straty. 🙂

Niestety działo zdobyte przez podstępnie nas atakującego wroga, przy życiu został nam Radiooperator. Kolejne zadnie odbić działo i wspomóc naszych na prawej flance. Sukces, ale niestety poniosłem śmierć.

Powrót i kolejne zadnia:

– wsparcie obrońców na środkowym wzgórzu – postrzał kolegi z innego plutonu w głowę,

– atak na kolumnę piechoty alianckiej wraz z pojazdem – kwestia sporna, terminatorka,

– zdobycie kopert – zadanie wykonane dzięki Dedziowi i Kamilowi,

– przejecie angielskiego lotnika – sukces.

Mniejsze i większe potyczki – miałem nawet swój znaczący udział w ataku, bo swoją dowódczą osobowością zebrałem ludzi i przypuściliśmy frontalny atak na wroga. Miło patrzeć na nieprzyjaciela salwującego się ucieczką.

Wojna trwało długo i była bardzo wymęczająca, a może to zasługa dnia poprzedniego. 🙂 Tak czy inaczej raz wygrywaliśmy, raz przegrywaliśmy. Kamil dzielnie zasypywał wrogów ciężkim KM, ja zarządzałem ludźmi i czasami uczestniczyłem w akcjach bezpośrednio. Impreza uważam duży prestiż dzięki bardzo dobrej organizacji, charakteryzacji uczestników i sporemu zaangażowaniu. Pogoda też dopisała.

Na koniec imprezy było uroczyste ognisko, kiełbaski. W oczekiwaniu na transport pomogliśmy w uprzątnięciu części terenu.

Pozdrawiam i do zobaczenia na następnej wymianie kompozytu.