COMBAT ALERT 2014

Combat Alert czyli „poszukiwacze zaginionego telefonu” i „oczka zmrużâ€…

Kolejna w tym roku impreza airsoftowa – na dużą skalę, ale tym razem w Polsce – to dla nas (Patryka, Radzia – śpioszka i mnie) Combat Alert. Była to nasza druga impreza z tego cyklu. Ponownie opowiedzieliśmy się po właściwej i jedynej słusznej stronie konfliktu – po stronie Koalicji Zachód, którą stanowili SF, Kontyngent Marinesów oraz Partyzanci (miło było spotkać kolegów z poprzedniej edycji).

Impreza zaczynała się w piątek, ale w okolice wybraliśmy się dzień wcześniej, żeby z ośrodka w Popowie mieć tylko 20 km, a nie 400 km. Wiadomym było, że Galloperek da radę, ale przy okazji można było wyspać się w wygodnym łóżku. Do 10:00 zdaliśmy pokój i ruszyliśmy w kierunku zegrzewskiego poligonu. Pogoda słoneczna, na dworze upał, ale zamoczona koszulka dawała radę ochłodzić rozpalone ciało. Zaraz po przyjeździe w oczy rzuciła się obecność kilku większych grup – Huntersów, Rubber Bulletsów i członków N.A.J.E.B.A. Na miejscu zaparkowaliśmy koło kolegów z noworudzkiej grupy i w późniejszym etapie właśnie z nimi działaliśmy. Szybkie przygotowanie rzeczy, rejestracja i odbiór pakietów, chronowanie replik, posiłek, drzemka, a potem do działania. Jeszcze przed działaniami krótka odprawa – przemowa Organizatora i Dowódców – ale bez zbędnej spinki.

Naszym szefem został Piotrek ze śląskich Psów Wojny. Pierwszym zadaniem była obrona i utrzymanie „Fortu” („Fort” przypominał mi rzutnię granatów w Nysie, tyle że był ze 3 razy większy). Po drodze trochę się pogubiliśmy i trafiliśmy też na pierwsze oddziały wroga. Las przez który się przedzieraliśmy był dla mnie prawdziwą mordęgą – ciągle się o coś zaczepiałem, a w zaparowanych okularach nic nie widziałem. Po dotarciu do celu okazało się, że walki już trwają – w użyciu były granaty, race i strobo. SP usadowiło się we wskazanym miejscu na wale i czekało na atak. Długo czekać nie musieliśmy – po jakichś 15 minutach prowadziliśmy już regularną wymianę ognia. Kiedy wróg był już na wyciągnięcie ręki, Radziu otrzymał rozkaz wycofania się do ostatniej linii okopów – szkoda, bo jeszcze kilku moglibyśmy odpalić. Po wycofaniu się do okopów, na teren „Fortu” wjechały pojazdy nieprzyjaciela – było już pozamiatane, bo nie dysponowaliśmy bronią ppanc. Zabrakło dosłownie kilkunastu minut! Założyliśmy kamizelki i wróciliśmy do obozu.

Kolejne zadanie to zdobycie „Więzienia” – w 9 osób przejechaliśmy się Honkerem (szału nie było, bo to tylko kawałek) i od strony lasu, poczęliśmy przebijać się przez wroga (obrońcy mieli chyba po kilka „żyć”). Nasza obecność ograniczyła się więc do zrobienia zasłony dla SF, którzy szturmem wzięli budynek. Powróciliśmy do bazy tylko po to by za jakiś czas ponownie szturmować „Więzienie”. Niestety zrobiła się nielicha afera, bo czubki z wewnątrz budynku zaczęli rzucać petardami pomimo zakazu Organizatora (w trakcie walk o „Fort” kilkakrotnie zaczęło palić się nie na żarty). Sprawa została rozwiązana – winni udali się na respwan, a my odpoczywaliśmy w budynku.

Z „Więzienia” ruszyliśmy z misją zniszczenia czołgu. Czołg posiadał eskortę złożoną z Honkera i LSV – Honkera należało zlikwidować z broni ppanc, natomiast załogę LSV trzeba było usunąć tradycyjnymi metodami. Ostatecznie czołg udało nam się zniszczyć z przyłożenia (Organizator wyznaczył na pojazdach miejsca trafień – przednie szyby w samochodach, bak z paliwem w czołgu). Wtedy też otrzymaliśmy informację o planowanym przez przeciwnika ponownym odbiciu „Więzienia”. Przygotowaliśmy wysunięte umocnienia i tam oczekiwaliśmy na kontakt z przeciwnikiem. Pozbawieni broni ppanc, stanowiliśmy teraz łatwy cel dla pojazdów. Tak też się to skończyło – powrotem do bazy (przy okazji zaatakował nas rój wściekłych pszczół).

Wkrótce zebrała się spora grupa i wspólnie ruszyliśmy w kierunku Sztabu RW – kolejne zadanie. Droga do celu, to ciągła walka z piaskiem w butach, zmęczeniem, ale też wrogiem i (niezniszczalnymi) pojazdami – te KMy w pojazdach robią robotę. Koniec końców dotarliśmy do Sztabu przeciwnika w nieuszczuplonym składzie – rozpoczął się atak. Wokół Sztabu pełno było min i claymore’ów odpalanych zdalnie. Ale komandosi z KZ pełni byli szmocy, więc szturm zakończył się powodzeniem!

Przedostatnim zadaniem była obrona artylerii umiejscowionej w miejscu gdzie zgubiliśmy się w drodze do „Fortu”. Szału nie było – atak nastąpił praktycznie z każdej strony. Tyły zabezpieczyli koledzy z KZ, ale z przodu wjechały Honkery nieprzyjaciela. Pomijając wszechobecną terminatorkę (kilku na bank ubiłem – z takiej odległości nie sposób było spudłować) – po raz kolejny zabrakło broni ppanc! I po raz kolejny powrót do bazy…

W bazie posiłek i ostatnie zadanie – dostać się na skrzyżowanie i utrzymać je do północy. Przedostanie się niepostrzeżenie do pierwszego wyznaczonego punktu poszła jak z płatka (znowu to „Więzienie”). Stamtąd prosto do skrzyżowania. Po dostaniu się na miejsce zajęliśmy pozycje i bezradnie obserwowaliśmy jak RW pali położoną nieopodal wioskę. Przyszła kolej na odparcie ataku RW – wróg rzucił przeciwko nam wszystkie siły: pojazdy i ludzi. Część pojazdów udało się zniszczyć, ale przytłaczające siły przeciwnika zmusiły nas do wycofania się w głąb lasu. Wkrótce wybiła północ, a nocne powietrze rozdarły radosne okrzyki RW…

Na koniec zwyczajowa odprawa – podziękowania, ogłoszenie zwycięskiej strony i rozdanie nagród. Po powrocie do bazy, zanim poszedłem spać, troszkę poimprezowałem z kolegami z Górnego Åšląska. W związku z powyższym poranek był ciężki, ale jakoś dałem radę. Szybkie pakowanie i powrót do Wrocławia.

I takie dwie małe opowiastki na koniec:

1. Siedzę sobie z Patrykiem w zdobytym „Więzieniu” i wspólnie czekamy na Radzia, który poszedł na respawn. I w pewnym momencie widzimy gościa podobnego do Radzia idącego od strony bazy ze spuszczoną głową. Więc zaczynamy wołać: „Radziuuuuuuu, Radziuuuuu”. A gość nic – pomyśleliśmy sobie, że to pomyłka, ale potem okazało się, że Radziu zgubił telefon i do końca CA bawił się w poszukiwacza skarbów. Koniec końców okazało się, że osoba obsługująca quadrocopter nagrała sytuację z telefonem i był on do odbioru w bazie RW.

2. W drodze powrotnej śpię sobie jak gość w aucie, oparty o ramię mojego koleżki Adama i nagle słyszę krzyk Patryka: „Radek!” i czuję jak samochód szarpie w lewo. To Radziu przysnął za kółkiem, bo mu się wydawało, że wygra ze zmęczeniem – to liszaj. Zajechaliśmy na stację, gdzie Radziu wypił dwie kawy i jakoś dojechaliśmy, po drodze odwożąc do Jelcza naszego koleżkę z N.A.J.E.B.A.

Jest poniedziałek, ale rzeczy jeszcze nierozpakowane. Czekam już na CA 2015.

0lin edited by Askel