Semper Rysiati po raz trzeci
Nocny Maraton dla Służb Mundurowych i ich Sympatyków stał się już sztandarową imprezą współorganizowaną dumnie przez SP. Na kolejnej edycji nie mogło zabraknąć naszych fabularyzowanych punktów kontrolnych zrywających czapki z głów odwiedzających. Tym razem, w myśl zasady podwyższania ubiegłoedycyjnej poprzeczki postanowiliśmy zorganizować dwa odseparowane punkty kontrolne. W toku narad i dyskusji ustaliliśmy tematykę przewodnią dla każdego punktu, rozdzieliliśmy role i przygotowaliśmy plan atrakcji. Po tym wszystkim zakasaliśmy rękawy, by zamiary te wprowadzić w życie.
Rozpoczęcie działań na trasie rajdu poprzedziła klasyczna procedura gromadzenia załogi – a zebrała się ona całkiem pokaźna: Askel, Olin, Lutek, Kamil, Deadmaster, Cahir, Rip, świeżak Cinek i kolega Sis. Zebraliśmy i załadowaliśmy sprzęt (tu pomocna była taktyczna przyczepka) i dojechaliśmy do ośrodka w Kątach Wrocławskich. Tam nastąpiła dalsza organizacja, aprowizacja i przegrupowanie – na miejscu pierwszego punktu zjawiliśmy się już o zmierzchu. Nie zważając na szybko zapadające ciemności sprawnie rozładowaliśmy pojazdy, podzieliśmy się zadaniami i postawiliśmy całkiem profesjonalną (i nielegalną) leśną bimbrownię. Pracując do późnej nocy, przy oświetleniu zasilanym z naszego dzielnego generatora wznieśliśmy namiot-bazę, w którym to (lub w jego okolicach) przyszło nam spędzić noc. Humory dopisywały, rozweselacze działały, słowem – wymarzony wieczór z doborową kompanią na łonie natury… Jedynym problemem była konieczność ocucenia się kolejnego ranka, jednak doświadczenie wyniesione z organizacji niejednego już rajdu pomogły nam przezwyciężyć chwilowe trudności. Po okresie rannego rozruchu, wobec 90% gotowości punktu nr 1 większość kompani ruszyła do stawiania kolejnej placówki – tym razem umieszczonej w lokalnej odkrywce piasku. Należy tu wspomnieć pomocnego (i raczej niespodziewanego) kierowcę ładowarki, który kilkoma szybkimi kursami swej wielotonowej maszyny przygotował nam elegancki teren pod punkt. Stanął kolejny NS, zadaszenie okopu i pozostałe elementy infrastruktury rosyjskiej placówki wojskowej. Po wykonaniu większości koniecznych prac na miejscu została predysponowana ekipa, zaś reszta kompani powróciła do Bimbrowni, co by przygotować ją należycie. Reszta dnia upłynęła na pieczołowitym wykańczaniu punktów, dopieszczaniu stylizacji i scenografii. Nim się obejrzeliśmy, nadszedł wieczór, a wraz z nim start trzeciego Rysia!
Punkt Bimbrownia oferował odwiedzającym szereg ekscytujących rozrywek. Jak tradycja nakazuje, nadchodzące drużyny przechwytywał zbrojny patrol, który odpowiednio „zmiękczałâ€ uczestników przed podejściem do naszej tajnej bazy. Tam uśmiechem rozjaśniały się zmęczone twarze – oto witał ich rodzony brat bliźniak legendarnego El Machete! Obrotny krewniak kolumbijskiego mafiosa zarządzał nielegalną bimbrownią na granicy polsko-białoruskiej, gdzie dokonywano produkcji, dystrybucji i przerzutów przedniego metanolu. W przedsionku namiotu wypełnionego aparaturą destylacyjną rozdzielano zadnia dla adeptów sztuki bimbrowniczej.
Pierwsze było klasyczną strzelnicą, gdzie testowano przydatność bojową. Drugie polegało na przeczołganiu się transgranicznym tunelem z butelką eksperymentalnego destylatu dla naszych wschodnich sąsiadów. Ostatnie sprawdzało gibkość i wyćwiczenie – na wysokim sęku należało wywiesić świetlny marker dla zrzutów z powietrza, wdrapując się po linie. Nie każdemu te trudne sztuki się udały, niemniej entuzjazm i zaangażowanie uczestników skłaniały nas do puszczania ich żywcem w dalszą w drogę – najdzielniejsi otrzymali nawet drobne bonusy.
Tymczasem hen, w głębokim dole piaskowni uczestnicy mogli przeżyć prawdziwe chwile grozy. Mało kto był gotowy na napaść z użyciem (hukowej) broni palnej i zatrzymanie przez patrol uzbrojonego po zęby rosyjskiego wojska. Prym w „zabawianiu†drużyn wiódł kierownik zamieszania Sis, którego talenty krasomówcze i lingwistyczne niezwykle ubogacały atmosferę punktu. Po spacyfikowaniu odwiedzających czekał ich szereg wyzwań rodem z obozu szkoleniowego specnazu. Zaczynało się od toru przeszkód pokonywanego w maskach przeciwgazowych – po przeczołganiu się 10-metrowym okopem należało przebiec się po oponach i w końcu dotrzeć do właściwej bazy. Tam można było popisać się okiem godnym wojownika ninja, obrzucając drewniane tarcze gradem shurikenów. Po zakończeniu szkolenia można było uzyskać informacje przydatne w dalszej trasie. Mimo gwarantowanych traumatycznych doświadczeń, całą noc punkt odwiedzali żądni wrażeń i punktów uczestnicy.
Kolejna rajdowa noc minęła – przez obie placówki przewinęły się dziesiątki uczestników, którym staraliśmy się zapewnić dawkę emocji, oczekiwanej przez każdego weterana Rysia. W międzyczasie odwiedzili nas pozostali organizatorzy oraz obsługa medialna imprezy. Sympatycznym elementem było pożegnanie Dyrektora Zakładu Karnego nr 2 we Wrocławiu obejmującego kierownictwo w innej jednostce, który mógł liczyć na specjalną dawkę przygód na naszych punktach. Po wyjątkowo aktywnej nocy przyszła pora na równie wyczerpujący dzień – składanie, sprzątanie, ładowanie i insze atrakcje. Mimo trudów włożonych w organizację przepełniała nas satysfakcja z dobrze wykonanej pracy – zbierane spontanicznie opinie świadczyły, że nie zawiedliśmy uczestników.
Co przygotuje Semper Parati na kolejnym rajdzie? Wystartujcie i przekonajcie się sami…