S.T.A.L.K.E.R. Zona Nysa VI

By 0lin

Nie będę ukrywał i powiem – w końcu się doczekałem. Czy zawsze trzeba tak długo czekać, żeby wczuć się w klimat tej jakże niepowtarzalnej imprezy jaką jest nyski STALKER.

Chciałbym zacząć jednak od początku. Przygotowania jak zawsze skrupulatne, dobieranie ekwipunku, stroju i innych rzeczy – wiadomo – Zona jak zawsze weryfikuje pierwszych tych co się nie przygotowali dość wystarczająco. Zapakowany ruszyłem wraz z Kamilem, Justyną, Patrykiem, Mirem, Hightowerem oraz Sisem (nasz dzielny kierowca). Podróż szybko minęła w śmiechu i po przekroczeniu granic Meksyku 😛 byliśmy już na miejscu.

Nysa lub też okolice fortów to teren przeogromny, a rozlokowanie naszej bazy nie należało do najszybciej docieralnych 😛 miejsc. Miałem okazję jeszcze zobaczyć posterunki Wojska i Bar – robiło wrażenie.

Przedzierałem się przez błotniste drogi i wysokie krzaczory i chabreziaki z ciężkimi torbami i plecakiem, ale się udało. Na miejscu Baza WOLNOÅšCI jeszcze była powiedzmy w dalekiej D…ie, ale po ogarnięciu się i miłych przywitaniach z braćmi z Frakcji poszło z górki. Kopanie rowów, zbieranie drzewa na ognisko, wykarczowanie okopów, no była tego masa. Walczyłem z łopatą do późnych godzin wieczornych, a impreza integracyjno-zapoznawcza trwała w najlepsze. W pewnym momencie usłyszałem, że ktoś woła moje imię. Okazało się, że jeden z dzielniejszych wojaków Kamil – przez nieuwagę, troszkę alko i egipskie ciemności wjeb…ł się do rowu :(. Głowa rozwalona, pierwsza krew i sprawny opatrunek założony przez komandosa Radzia „Ripa” uratował mu życie. Skutki były takie, że jednogłośnie i mimo sprzeciwu poszkodowanego Kamila (musiałem użyć perswazji słownej, bo brzydzę się przemocą) wyruszyliśmy autem Lisa na poszukiwanie pogotowia. Jako wsparcie miałem Dedzia – nie bede opisywał zasług tego żołnierza, a Radzio został naczelnym kierowcą (chyba tylko on był nie po spożyciu). Jeden z tubylców wskazał nam drogę i jakoś się udało – dotarliśmy.

W szpitalu – kupa śmiechu – jak zobaczyłem Kamila w tym opatrunku – aż cisnęła się nowa ksywka – Czosnek lub szynka :P.

Po powrocie zahaczyliśmy jeszcze na trwającą w najlepsze imprezkę u naszych „wrogów”, ale ugościli nas po staropolsku z duża ilością szmocy. Hahaha widać, niektórzy nie umieją pić, bo skutecznie niektórych zahamowało w działaniach dnia następnego, a szkoda.

Jakoś udało nam się trafić do obozu, wspierając się na sobie – GPS zadziałał hahaha.

Poranek – mobilizacja, praca, albo dokończenie prac, śniadanie i kawka, nawet nie zauważyłem jak ok. godziny 18 w pełnym stalkerowskim ekwipunku stałem już na posterunku prowadzać obserwację z Kamilem. Czas zleciał na weryfikacji pojawiających się co rusz zmęczonych wolnych Stalkerów. Rip powiem szczerze wyglądał elegancko w egzoszkielecie własnej konstrukcji i modyfikacji. Widać ogarnął go duch radzieckiego naukowca :P.

Niestety scenariusz określił jasno, że nasza skrupulatnie ufortyfikowana baza była przechodnia, więc nie mogliśmy pozwolić sobie na jej utratę. Spodziewaliśmy się najgorszego, ataku wojska, powinności czy innych wrogich frakcji, ale chyba strach wszystkich obleciał haha, albo odległość lub może skutki pijaństwa hahaha.

Ezzu – dowódca Wolności – widząc, że swoje obowiązki spełniamy należycie i bez marudzenia, wyznaczył mi misję. Misja nie byle jaka i nie dla każdego. Potrzebny był gość konkretny, z gatką i nie bojący się użyć wszelkich dostępnych argumentów. Zebrałem najlepszych – Kamila, Deadmastera oraz 3 wolnych stalkerów. Zadanie proste. Dotrzeć do bazy Czystego Nieba, przekazać pendrive inżynierowi i odebrać zaszyfrowaną wiadomość. Pogoda nam sprzyjała. Ruszyliśmy w pełni księżyca, ale wysokie trawy nawet dobrze nas maskowały. Szliśmy jak w skarpetach. Wolno, co chwilę zatrzymując szyk i nasłuchując. Wszędzie mógł sie czaić patrol wojska lub co gorsze mutant. Mutanci masakra i najgorszy koszmar. Sam ich widok przeraziłby najodważniejszego. W oddali słychać było krzyki ich ofiar.

Dotarliśmy na miejsce. Obóz otoczony ogrodzeniem pod napięciem, a przy bramie stało dwóch uzbrojonych strażników. Jeden z nich, rozbroił mnie, ale nie pozwolił moim towarzyszom wejść do środka i ogrzać zmarznięte członki. No trudno, ryzyko to ryzyko, misja najważniejsza.

W środku okazało się, że nie ma ani szefa CN, ani Głównego Inżyniera. Był tylko jego zastępca i szalony Doktor. Czekałem w napięciu, aż w końcu zaproszono mnie do namiotu. Nagle zostałem ogłuszony i związany – co jest k….a ? Zakneblowany i zaskoczony czekałem na rozwinięcie dalszej nieciekawej sytuacji. Na chwile pozwolono mi ze zdrajcami pogadać, ale nie było z kim, bo to były jakieś pionki, co to człowieka z otwartymi rękami i nowiną wspólnego działania potrafią jedynie zdradziecko nożem w plecy ubić. Nury z CN pozwolili swojemu Doktorkowi na operację na otwartym mózgu, który dzięki temu dał im 2 minuty na uzyskanie mojej prawdomówności. Niestety, nie wykorzystali swojej szansy i zadali kilka mało znaczących pytań.

Założyli mi kaptur na głowę i gdzieś wyprowadzili. Skutkiem ubocznym była chwilowa dezorientacja, utrata pamięci i brak możliwości rozpoznania swoich braci. Przekazano mnie grupie stalkerów (później się wygadali, ze nie byli z CN). Po odzyskaniu świadomości, byłem juz daleko od obozu, prowadzony w nieznane. Klimat nocy, pełni księżyca, mgieł, strzałów, krzyków i odgłosów mutantów robił swoje. Mimo, że związany i zakneblowany, starałem się utrudnić przemarsz moich prześladowców i nuciłem rewolucyjne piosenki o WOLNOÅšCI. Widać było im to nie na rękę, a spotkany po drodze stalker niczego się nie domyślił. Szkoda.

Dotarłem do posterunku Wojska. Tam te nurki dostali po kilka sztuk nabojów do strzelby, co mnie rozbawiło i wkurzyło, ze tak nisko mnie wycenili, ale to dopiero początek zabawy. Oprawcy, gdy dowiedzieli się, że mają „prawdziwego” dowódcę wolności wpadli w zamieszanie. Ich wyrywny dowódca posterunku – kapitan Colin (chyba tak do niego się zwracały te psy) i zastępca – chcieli się sprawdzić jako wytrawni spece od przesłuchań, ale umieli tylko bić jak baby, przypalić papierosem, razić prądem i kopać. Nie uzyskawszy żadnej sensownej wiadomości, no bo jak, jak zadawali pytania jak dzieci w piaskownicy, postrzelili mnie w kolano i skopali. Te tortury pamiętam jak przez mgłę. Czułem, że krew jątrzy mi się z całego ciała, plułem nią i kaszlałem. Nie było dobrze. Po jakim czasie nie wiem, ale zorientowałem się, że wiozą mnie do swojej głównej kwatery. PSY.

Wyciągnęli mnie z wozu, nie mieli siły nieść chłopaczki z wojska, wrzucili na stół operacyjny, rozebrali i obszukali. Wojskowa bladź. Ich lekarka poszywała, coś tam dała przeciwbólowego. Widziałem tylko jej demoniczne oczy, resztę oślepiała mnie jasność z ich lamp i latarek. Coś tam mówili, nie pamiętam.

Budzę się, każą wstać i gdzieś mnie prowadzą, upadłem, nie mieli siły mnie nieść, więc te psy kopami zrzucili mnie bosego z pagórka. Zaciągnęli gdzieś do jamy, ciemno, widzę tylko świeczkę i jakieś worki. Chyba tam coś w nich było, ludzkiego. Czułem tylko ból z kolejnych utraconych członków. Trzymał mnie i bił ten ich major chyba, wysoki szczupły blondyn. Polewał wodą i woskiem. Pies. Była tam też kobieta o włosach czarnych, nie szczędziła swoich sił na tortury. Reszta dołączyła się do zabawy i znęcali się nade mną. Widać sprawiało im to przyjemność. Wypytywali mnie o coś, dane, imiona, miejsca. Myślałem tylko o końcu tych cierpień. Walka trwała, WOLNOŚĆ to usłyszeli. Nie mogli mnie złamać. Moja nienawiść do tych psów była silniejsza niż ból i hańba. Gdzieś tam w oddali słyszałem głosy, WOLNOŚĆ… mój krzyk wypełnił cały pokój, ostatni krzyk…

Obudziłem się w bazie WOLNOÅšCI. Już jako ktoś inny. Niefabularnie dodam, że dodarcie ze Sztabu Wojska do Bazy Wolności – istny marsz przez dżunglę. zgubiłem się i dotarłem stamtąd do Baru, później jakoś mi się udało dotrzeć do swoich, chyba z 30 minut tak szedłem, kilka razy leżąc na plecach po poślizgu 😛

Ostatnia misja z Deadmasterem. Dostarczyć paliwo do obozu zielarek. Szybko, ale jak najciszej. Omijałem liście i patyki, które strzelały pod moimi butami jak granaty. Z obozu zielarek ruszyliśmy z Powinnością do serca Zony – spełniacza życzeń. Kolejne okręgi murów nie ułatwiały nam dojścia do Kamienia, a patrole obłąkanych wyznawców z Monolitu mogły udaremnić nam nasze wysiłki. Zbieraliśmy po drodze samotnych stalkerów, ponieważ droga do spełniacza stanęła otworem. Dlaczego? Ponieważ moim braciom udało się złamać kod i bariera psioniczna padła. W samym centrum głosy i nawoływania. Epickie zakończenie i głośny huk. Koniec, Zona stała się dostępna dla wszystkich, ale czy na pewno….

Wróciłem do obozu, mokry od porannej rosy, ale widok wschodzącego słońca zasiał ziarno odwagi i zmył zmęczenie. Szybkie pakowanie. Powrót na parking. Odjazd. Jednak coś dalej nie dawało mi spokoju, ten głos „IDI KA MNIE”

P.S. S.T.A.L.K.E.R. w tym roku prestiż, super zabawa, klimat, choć trochę za krótko, zobaczymy za rok…

By Askelavicius

Na tegoroczną edycję S.T.A.L.K.E.R.a czekałem z niecierpliwością. Spotkania z Sisem (płk. Zajcewem), na których knuliśmy i szpiegowaliśmy, zaostrzały apetyt. Im bliżej września, tym rozgorączkowanie stawało się większe. Wreszcie nastał dzień wyjazdu – mundury, oporządzenie, repliki i rzeczy codziennego użytku zostały skrzętnie ułożone w dachowym bagażniku, a także na nogach pasażerów (Hightowera, Cahira, Justyny, Radzia, Kamila, Ola i moich). Kierowca (w tej roli niezmiennie Sis) zarządził odjazd i wyruszyliśmy w stronę Nysy, jadąc naszą piękną, szeroką i płatną A4ką.

Po przyjeździe na miejsce skontaktowaliśmy się z Memorisem i zajęliśmy główną siedzibę Sztabu Wojska. Tam zostawiliśmy rzeczy i pojechaliśmy odwieźć naszych adwersarzy z Wolności (Radzia, Kamila i Ola) w stronę ich bazy. Podjechaliśmy pod rozkładany właśnie BAR, spędziliśmy tam chwilę, po czym wróciliśmy do Fortu II. Koniecznością okazało się zrobienie zakupów (art. spożywcze i środki higieniczne, ale również napoje alkoholowe potrzebne na imprezę integracyjną), więc grupką wybraliśmy się do nyskiego Lidla, wizytując po drodze Posterunek przy Drzewie rozłożony profesjonalnie przez rekonstruktorów z Kavkazu.
Wieczór upłynął spokojnie na jedzeniu kiełbasy „z grilla” i spożywaniu trunków w murach Fortu II, który następnego dnia miał zamienić się w Sztab Wojska. Oczekiwaliśmy na pozostałych członków Semper Parati, którzy od momentu przyjazdu zajęci byli rozkładaniem swojej bazy – Ci jednak nie przybywali. Telefon od Ola wszystko wyjaśnił – Kamil rozbił czerep i trzeba mu było pilnie udzielić specjalistycznej pomocy medycznej, w związku z czym w/w zajęci byli zwiedzaniem budynków nyskiej Służby Zdrowia. Po dłuższej chwili dołączyli jednak do nas i mogliśmy razem opijać rozpoczęcie imprezy.

Następnego dnia, po porannej pobudce, przyszła pora na ważkie zadania. Po przywdzianiu munduru rozpocząłem obchód bazy, rozdawanie dystynkcji i przygotowanych listów gończych. Potem przyszła kolej na wizytację Posterunków przy Drzewie i na Strzelnicy – tak zleciały dwie godziny. Po powrocie do Sztabu trzeba było przygotować repliki, założyć oporządzenie i stawić się na zorganizowanej odprawie – najwyższa pora na wejście w rolę.

Na odprawie nie zabrakło oznak niesubordynacji – świeżo skierowany do Zony Major, Gerhard Vazko, stawił się w nieregulaminowym umundurowaniu, dając wyraz swojej nonszalancji i pogardy dla powstałych w tym miejscu struktur. Po odebraniu reprymendy od płk Żany Popowy, Zastępcy Dowódcy, odmeldował się, by po chwili powrócić w wymaganym stroju. Ogólna odprawa dobiegła końca i można było spotkać się wreszcie w towarzystwie wyłącznie oficerów. Okazało się, że nie dołączy do nas mjr Kotowski, w związku z czym zmuszeni byliśmy w trybie ekspresowym przeorganizować Gułag – role zostały rozdzielone pomiędzy tow. Jubego i jego żołnierzy (którzy odpowiedzialni byli również za Biuro Przepustek) oraz skierowany do Strefy oddział Żandarmerii Wojskowej. Nie powiem – po wydarzeniach z jego udziałem było to dla mnie wysoce korzystne. Po odprawie dowództwa wraz z kpt. Alekseim Vadimem rozpoczęliśmy żmudny proces zbierania podpisanych przez żołnierzy kontraktów i wydawania im przydziałów. Gdy proces ten dobiegł końca, dowodzący poszczególnymi jednostkami sformowali patrole i byli gotowi do działania. Pozostał jeden palący problem – stalkerzy, którzy zgromadzili się przed bramą Sztabu. Nie sprawiło to jednak żadnych trudności Dowódcy Wojska, płk. Zajcewowi. Jego płomienne „kazanie” (i wymarsz grup szybkiego reagowania – Alfy i Specnazu) sprawiło, że stalkerzy dostali skrzydeł i odfrunęli w stronę BARu.

Nie danym mi było posiedzieć i odpocząć, gdyż po niespełna 30 minutach grupa Specnaz dostarczyła mi „poszukiwanego listem gończym” stalkera Kamila, próbując mi wmówić, że to właśnie jego szukam (idioci chyba nie wiedzieli, że za zbieranie materiałów wywiadowczych wykorzystanych do stworzenia listów gończych, byłem odpowiedzialny osobiście). Cóż wziąłem biedaka w obroty, ale straszne bajki opowiadał. Nie pomogło nawet to, że najpierw okazałem mu serce i kazałem go opatrzyć. Zorganizowałem więc „świadka” jego przestępstw (napaści na żołnierzy Kontngentu), przedstawiłem „dowody” płk. Zajcewowi i poprosiłem o karę śmierci – istny cyrk. Gość jednak zdecydował się podpisać lojalkę, więc zorganizowałem mu „ucieczkę” nadstawiając tym samym karku – Popowa nieźle się wku…ła (Jak to?! Puszczacie morderców?!) i musiałem się gęsto tłumaczyć – ja! Szef Wywiadu! Paranoja! Na szczęście przyszedł czas na chwilę odpoczynku i rozmowy z pozostałymi oficerami.

Po jakimś czasie, już po zmroku, zdecydowałem się – dla rozprostowania kości – wybrać się z małym patrolem pod dowództwem mjra Vazko na inspekcję Posterunku przy Drzewie. I tak zakosami, na kuczkach, dotarliśmy do pagórka, na którym się znajdował. Egzamin zdali śpiewająco – oświetlili nas, wezwali do właściwego zachowania i wysłali mały patrol, który miał nas sprawdzić i doprowadzić do bramy. Na miejscu zamieniliśmy parę słów z kpt. Fiodorem Metzegerem, po czym wróciliśmy do Sztabu. Nic szczególnego…

Po spokojnym posiłku i regeneracyjnym napoju, wyszedłem przed Biuro Sztabu. W tym momencie otrzymałem wiadomość, że zmotoryzowany patrol Alfy odbiera z Posterunku na Strzelnicy Dowódcę Wolności – potrzebna była jednak natychmiastowa pomoc medyczna, ponieważ był ranny. Po chwili przez bramę wjeżdża UAZ z wymalowanym godłem WDW (takim sprzętem tu dysponujemy) i gna pod szpital. Zmierzam w tamtym kierunku, podniecenie rośnie – w końcu nie tak często udaje się złapać żywcem szczeniaka z Wolności, tym bardziej Dowódcę. Wchodzę na wzniesienie, widzę jak sołdaci wyciągają jakieś ciało z bagażnika i wnoszą je na stół operacyjny. Podbiegam i… moje rozczarowanie sięga zenitu. Czy Ci debile naprawdę nie potrafią korzystać z uzyskanych materiałów wywiadowczych? Okazuje się bowiem, że to żaden dowódca, a tylko ten łajdak Olin – co prawda aktywista Wolności, niemniej jednak żaden jej szef. Ale niech będzie, może on coś powie. Por. Ławrow przystąpiła do opatrywania ran, a ta łachudra zaczyna śpiewać – „Niech żyje wolność”. Kolejny dureń, który myślał, że ten polski zespół Boys śpiewał o nich. Aż się prosił żeby zaaplikować mu coś na uspokojenie. Po zrewidowaniu jego ekwipunku w moich rękach znajdowało się kilka dodatkowych magazynków, trochę rubli i pendrive. Tym ostatnim postanowiłem podzielić się z dowództwem i przekazałem go podległemu żołnierzowi. Wrócił po chwili z rozkazem od płka Zajcewa: „Zdobyć hasło. Wszelkie metody dozwolone”. W to mi graj. Pozbawiliśmy szelmę butów, skarpet i oporządzenia, zostawiając go w samym mundurze i gaciach. Kilka razów wymierzonych zewnętrzną stroną ręki przywróciło mu świadomość. Zebraliśmy go ze stołu i skierowaliśmy się w stronę budynku mieszczącego Gułag. Odmawiał współpracy mówiąc „Noście mnie” – no to go ponieśliśmy. Padł na ziemie, dostał kolbą w łeb i stoczył się po zboczu. Na dole śpiewał już inaczej i nawet szedł sam. Ze spuszczoną głowąâ€¦

Weszliśmy do Gułagu, gdzie na tego psubrata czekał pokój przesłuchań. W środku, w workach na zwłoki leżało już kilku, którzy odmówili współpracy. Olin rzucał się strasznie, wyzywał, pluł, więc spotkało go to na co zasłużył – kilka butów. Ale pyskował dalej… Zanim przyszła por. Ławrow, szczenię z Wolności nie miało już ucha i kilku palców. Lekarka krzyczała, ale mnie to nie obchodziło – rozkaz to rozkaz. Podała mu jakieś świństwo i stracił świadomość – opowiadał jakieś bzdury, lekarkę nazywał matką. Ogólnie sprawiał wrażenie zagubionego, bredzącego dziecka. Wykorzystałem ten moment i zacząłem zadawać mu pytania związane z pendrivem. Na próżno – on nic nie wiedział. Nie miał nawet pojęcia do czego ta pamięć służy. Podziękowałem por. Ławrow za pomoc i tylko czekałem, aż wyjdzie. To był moment kiedy soldaci mogli sobie poużywać – Olin został przekopany i pobity kolbami. Powiem szczerze, że na takie widowiska powinno się sprzedawać bilety. Po wszystkim wrzuciliśmy ciało do worka i zostawiliśmy pod ścianą – rano ktoś je zabierze. A ja zasłużyłem na odpoczynek…

Po dwudziestu minutach dostaję informację od zakonspirowanej jednostki GRU, że oczekują spotkania ze mną. Przy ognisku zdają relację, ze swoich działań i wyruszają dalej. Zostaję z myślami sam na sam. Coraz bardziej zaczyna mnie zastanawiać nieudolność Kontyngentu Wojskowego. A przecież tak dobrze nam szło. Zaczynam powoli domyślać się, że jest to spowodowane szybkimi i mało przemyślanymi awansami – najpierw Popowa zostaje mianowana podpułkownikiem, a potem przyjeżdża ten goguś z Ministerstwa – Vazko. To co mówił mi Zajcew zaczyna jawić mi się jako plan warty zrealizowania. Muszę tylko znaleźć chwilę żeby z nim porozmawiać…

Okazja znajduje mnie sama – płk Zajcew na czele pięcioosobowego patrolu chce wyruszyć na inspekcję Posterunku na Strzelnicy. Zgłaszam się bez chwili zastanowienia. Wyruszamy! Wybieramy drogę przez las, chcąc uniknąć błądzących w Zonie mutantów. Udaje się i po około trzydziestu minutach docieramy na miejsce. Posterunek okazuje się być opuszczony, a dezerterzy według uzyskanych informacji przyłączyli się do bliżej nieznanej grupy stalkerów. Pozostaje nam powrót do Sztabu – tym razem wykorzystując pewną taktykę, która okazuje się skuteczna…

Jest już późna noc, ale rozkaz, który otrzymujemy od przełożonych z Kijowa elektryzuje wszystkich – „Wskazana jest całkowita pacyfikacja Strefy”. Kwatermistrz dwoi się i troi, żeby wydać wszystkim jednostkom odpowiedni sprzęt i amunicję. Dowódcy formują szeregi i ustawiają się pod bramą. Płk Zajcew wydaje polecenia poszczególnym dowódcą, a ze mną wymienia porozumiewawcze spojrzenie. Wszyscy wyszli, a na bramie została dwuosobowa warta. Udaję się do Kwatermistrza na dłuższą rozmowę i czekam. Czekam, aż pójdzie spać…

Plan jest następujący – kradnę pozostałe w Sztabie wyposażenie: amunicję, kamizelki kuloodporne i pieniądze, i idę zakopać je daleko poza fortyfikacjami Sztabu. Zadanie ułatwiają mi żołnierze na warcie, którzy właśnie ucięli sobie drzemkę. Kieruję się w stronę lasu, przystając co chwilę i nasłuchując dźwięków nocy. Gdzieś w oddali słychać strzały i krzyki, ale nie mogę się cofnąć. W wybranym wcześniej miejscu kopię dziurę (a trochę to zajęło) i wkładam skradziony sprzęt. Te durnie nawet nie domyślą się, kto to zrobił. Wracam do bazy…

Po krótkiej drzemce wychodzę przed bramę i czekam na Zajcewa. Żołnierze będący na warcie już dawno udali się na spoczynek. Nie mija kwadrans, a zza zakrętu wyłania się wyczekiwany kompan. Wychodzę mu na spotkanie, meldując, że sprzęt został zabezpieczony.

Najwyższy czas się stąd oddalić…

Podsumowując: na tegorocznej edycji S.T.A.L.K.E.Ra bawiłem się świetnie. Szkoda tylko, że w tym roku zabawa trwała raptem 15 godzin. Jednak za rok powrócę tutaj znów. 🙂

By Rip

Kolejny Stalkier, tym razem po stronie Wolności, gdzie wkręciłem się za radą i przy pomocy Olka. Po zeszłorocznej edycji jako anonimowy samotnik w końcu miałem znaleźć się w centrum wydarzeń w Zonie – szykowała się ciężka przeprawa z Powinnością i Wojskiem, którym Wolność mocno zaszła za skórę. Niestety, za zarąbistość trzeba zapłacić… Przed wyjazdem intensywne planowanie na forum frakcji, modernizacja egzoszkieletu, pakowanie i nakręcanie się na klimat imprezy.

Po przybyciu na miejsce stanąłem przed pierwszym wyzwaniem – znaleźć bazę frakcji, zwaną Stacją Anten, pierwotnie funkcjonującą jako rzutnia granatów. Hen, daleko, za siedmioma anomaliami, ukrytą w morzu traw nyskiego poligonu. Jakoś się doczłapałem, targając pół tony szpeje [i tak, dzięki późnemu przybyciu, wymigałem się od noszenia namiotów, anten i całej kupy frakcyjnego szmelcu przez kilometr bezdroży] i od razu dołączyłem do Frontu Walki o Umocnienia. Przewidując wielkie natarcia i skryte ataki na naszą bardzo-ważną-fabularnie bazę postanowiliśmy zbudować małą Linię Mażinota. Czyli wieczór z maczetą i łopatą. Po jakimś czasie większość frakcji zasiadła przy ogniu, co by zadbać o jakże ważny element obronny – integrację i morale. Impreza była na tyle chędoga, że skończyłem jako ratownik i kierowca Medevaca marki audi, bandażując i transportując ranionego w głowę kompaniona do nyskiego szpitala. Oczywiście z pełną obstawą. Nie wiem co o nas pomyśleli w szpitalu, ale to jedno z moich ciekawszych wspomnień.

Rankiem kolejnego dnia Wolność zabrała się do właściwej części fortyfikowania bazy – wprawdzie na kacu i na ostatnią chwilę, ale mężnie. Kopanie okopów, koszenie zarośli, stawianie „płotów pod napięciem” ze sznurka i tego typu atrakcje. Po drodze wizyta Powinności – po co orgowie dali im nas nachodzić i badać umocnienia, nigdy się nie dowiedzieliśmy. W końcu wbiliśmy się w swoje prestiżowe kombinezony, nie doczekaliśmy się dostawy kart kombinezonów i amunicji i rozpoczęliśmy larpa dumnie wartując na szańcach bazy Wolności… Co w gruncie rzeczy było naszym głównym zajęciem aż do samego końca. Pomijając sporadyczne wizyty stalkerów i mutantów, wyprawy do zdradzieckiego Czystego Nieba i wysłuchiwanie odległych odgłosów gry, która do nas jakoś nie chciała zawitać. Wojsko pogubiło się lub zostało zjedzone, Powinność siedziała na tyłkach w Barze i generalnie miała wylane na jakąś fabularną interakcję ze swoimi największymi wrogami, zaś my czekaliśmy i czekaliśmy… Każdą propozycję zbrojnej akcji dowództwo frakcji musiało zbyć, ponieważ „lada chwila” mieliśmy zakończyć main questa – deszyfrację sygnału ze Zwęglacza i obronę bazy. Trwało to praktycznie do świtu, kiedy ruszyliśmy do Gwiazdy, aby widowiskowo zakończyć larpa pokojowym, walnym-ogólnofrakcyjnym szturmem na Sarkofag, eksplozją Spełniacza Życzeń i kasacją Monolitu.

Można znaleźć tuziny winnych, doszukać się własnej winy i wskazać kopę innych powodów dlaczego dla Wolności ten Stalker nie był udaną imprezą. Klimat dopisał, spotkałem fajnych ludzi i powoziłem się w egzoszkielecie, jednak praktyczna przymusowa alienacja frakcji nie pozwoliła mi polarpować i dobrze się bawić. Cóż, może kolejna edycja, z SP w jednej frakcji i większą dozą samowoli dostarczy mi lepszych wspomnień.

Kilka(dziesiąt) zdjęć ukrytych jest w linkach poniżej (udostępnione zostały przez autorów na forum imprezy):

https://plus.google.com/u/0/photos/111376118283865230584/albums/5926789924348767601

https://picasaweb.google.com/102563946624359265058/Stalker

https://plus.google.com/photos/101721763251844111812/albums/5926889576885537025?authkey=CLi9n4W2rPfu7AE

https://plus.google.com/u/0/photos/106287099076958312680/albums/5927180952847849745

https://plus.google.com/photos/105705933440062361313/albums/5928023448504086561?banner=pwa

http://airsoftphotos.net/album/show/491969