Gearbox Breaker 2015

VENI

Już same przygotowania do wyjazdu na Sandbox taktyczny: Gearbox Breaker 2015 są tematem na odrębną epopeję: zaskakujące zwroty akcji, narastające napięcie, niespodziewane pojawienie się kolejnych postaci popychające w pewien sposób akcję do przodu, by w innym momencie ją niemalże zatrzymać, wykruszanie się zdeklarowanych uczestników w ostatnim prawie momencie… Czegóż tam nie było.

Lecz w końcu nadszedł ten dzień, owa pamiętna niedziela marcowa, inaczej niż u wieszcza, świt wiódł dzień z bezmiarem światła w oku, acz mrozek słał się dość gęsto. Na miejscu zbiórki, pod budynkiem FAT, okazało się, że jestem tylko ja i Mirosz, który siłą rzeczy musiał być ze mną, bo u mnie nocował. Po chwili pojawił się także Aleksiej, za to wcześniej otrzymałem telefon od Patryka, że ich nie będzie, albowiem zmuszeni są pojechać na Grunwald, celem odebrania stamtąd Radosława, podpory naszej ekipy, który w sposób najbardziej ordynarny na świecie zaspał. Gdy dodam do tego jeszcze moją niepewność, czy drogi mi Rikk, który zerwawszy jakoś tak wcześniej łączność radiową nie dawał znaku życia i nie określił swoich planów na ÓW dzień, będzie z nami jechał, tudzież nie będzie, to oczywistym się stanie, że wyprawa zapowiadała się fatalnie. Umówiwszy się z koleżkami w nowym miejscu, jak tylko Aleksiej zapakował się do Fordzika – ruszyliśmy pod wskazany adres. Ku mojemu zaskoczeniu, na wskazanej stacji benzynowej nikogo nie zastaliśmy, ale to głównie dlatego, że to nie ta stacja benzynowa była – reszta ekipy czekała na nas około wiorsty dalej. Wreszcie, po roszadach w składzie załóg poszczególnych pojazdów, około 45 minut po pierwotnie wyznaczonym czasie – ruszyliśmy na Raszówkę.

VIDI

Nowa trasa okazała się być krótszą i jakby ciekawszą, zajęła nam też mniej czasu, więc opóźnienie nadrobiliśmy. Na miejscu okazało się, że poza jednym samochodem – nikogo więcej nie było. Ponoć na wmasg były informacje, że impreza zaczyna się o 9.00, a nie, jak myśleliśmy, o 8.00, mieliśmy więc zatem dużo dodatkowego czasu na przygotowania.

Na miejscu czekały na nas i inne atrakcje – lodowisko, tzn. długi poślizg, acz dzięki Pepemu
i jego chętnej do pomocy osobowości, ślizg nie był tak długi, na jaki się zapowiadał. Ba, Pepe zdążył nawet wspomóc swoja wiedza na temat radia dowódcę drużyny przeciwnej i wyjaśnić mu niektóre zawiłości obsługi radia o dźwięcznej i egzotycznej nazwie. Po prostu dusza nie człowiek. Z pozostałych atrakcji mógłbym wymienić świeże powietrze dostępne w Raszówce od zaraz i w każdej ilości oraz przeciętnych rozmiarów tłok; przeciętny, bo widywałem w tym miejscu nawet dwukrotnie obfitsze. Po ogólnej odprawie i odprawie dla dowódców udaliśmy się na miejsca startowe, gdzie przekazaliśmy naszym wiarusom nasze oczekiwania i ogólne informacje strategiczne. Podzieliliśmy ich na ekipy i zaczęło się.

VICI

Mam niejasne wrażenie, że z różnych względów, organizacyjnych i geograficznych, nasza strona (siły „Zachodu”) zaczęła nieco później – ok. 10-15 minut dało naszym przeciwnikom ze „Wschodu” pewną przewagę, którą udało nam się zniwelować dopiero po ok. 2 godzinach. Ale później, to tylko triumf i gra na naszych właściwie warunkach.

Naszym atutem był niewątpliwie sztab, gdzie był jasny podział obowiązków – grupami szturmowymi, zobowiązanymi do zdobywania i utrzymywania terenu, dowodził Pepe, grupami zwiadu i poszukiwaczy , którzy mieli zadanie dostarczać do sztabu najróżniejsze znajdki, dowodził Radzio, grupami odwodowymi, które miały wspierać czy to jednych, czy to drugich, a ostatecznie przeszły do samodzielnych zadań bojowych, dowodził Askel. Do pomocy w sztabie miałem jeszcze Mirosza i choć jego zadania różniły się w praktyce od tych, o których z nim rozmawiałem wcześniej, to jednak bez niego byłoby mi trudniej. Do obrony sztaby miałem jeszcze Ola, Rikka i Mira, acz dwaj pierwsi wymienieni panowie użyczyli w pewnym momencie swojego wsparcia grupom bojowym, więc zniknęli mi na dość długo z horyzontu.

Z realizacją zadań było różnie, wystarczy powiedzieć, że dość prędko misterne założenia sandboxa taktycznego zostały przez dużą ilość graczy bezczelnie zignorowane, misje zwiadowcze zamieniły się w ordynarną wymianę kompozytu, bałagan i rozprężenie, zaleganie na respach, chaos komunikacyjny i inne zwyczajowe na takich imprezach okoliczności wzięły górę, za to w całej rozciągłości ukazały mi się warunki walki w Raszówce (już wiem, co bym i jak to bym zrobił w przyszłości), zalety posiadania dobrze zorganizowanego sztabu, sprawnej komunikacji radiowej i wyćwiczonych operatorów. Ze swojej perspektywy ciągłego przebywania w sztabie (z wyjątkiem dwóch wycieczek na respa po zalegaczy i jednej wymuszonej moim „zejściem” – akcja niczym z filmu „Pluton” – zamachowiec samobójca przedarł się jakoś przez nasze linie, zabił wszystkich w sztabie i zginął, acz sam potem nie wiedział, gdzie ów sztab znalazł i jakim cudem), w tym zamaskowany dołku nie wiele mogę powiedzieć o sytuacji na froncie. Niby miałem mapy, niby miałem szpileczki i karteczki, gdzie, co i jak się znajduje, ale chaos komunikacyjny i niedziałające radiostacje sprawiły, że ni wiem, na ile miałem wiarygodny obraz.

Jedyną akcją, którą pamiętam wyraźnie, jest ewakuacja sztabu połączona z wyniesieniem zgromadzonych dóbr. Zapewniwszy osłonę od strony potencjalnych ataków (panowie sprawili się wyjątkowo dobrze, w kilku pozorowali obronę jednego z kluczowych budynków, siły wschodu zdobyły go i broniły potem w bratobójczym boju, nawet z użyciem granatów, a nasze chłopaki tylko dolewali oliwy do ognia siedząc bezpiecznie w krzakach nieopodal), przenieśliśmy trofea w miejsce wskazane przez organizatora.

Podliczenie punktów wykazało, że byliśmy niezaprzeczalnie lepsi, acz i tak odczuwam wielki szacun dla Åšwierszcza, że jako dowódca Wschodu dał radę w pojedynkę ogarnąć to, co my ogarnialiśmy w kilku.

Dalej była tylko impreza kiełbaskowo-piwna, sprośne dowcipy, nawiązywanie kontaktów i powrót do domu, w którym jedynym fajnym akcentem było dwukrotne wyprzedzanie Gallopera, który jak wiadomo, nie dość, że wolno jeździ, to jeszcze dużo pali, nawet jak stoi. (To jest jawne pomówienie i potwarz – dop. Askel)